20 April 2021

[PL] Świadectwo tożsamości. Rozmowa z Piotrem Słodkowskim

Adam Mazur
Widok wystawy "Henryk Streng/Marek Włodarski i modernizm żydowsko-polski" w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie (5.02-9.05.2021). Fot. Daniel Chrobak
[PL] Świadectwo tożsamości. Rozmowa z Piotrem Słodkowskim
Widok wystawy "Henryk Streng/Marek Włodarski i modernizm żydowsko-polski" w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie (5.02-9.05.2021). Fot. Daniel Chrobak

Adam Mazur: Jeszcze niedawno Henryk Streng uważany był za wtórnego wobec Fernanda Légera. Na czym – pomijając biografię – polega twoim zdaniem jego oryginalność?

Piotr Słodkowski: Nie wiem, czy posunąłbym się tak daleko, by nazwać go wtórnym, ale niewątpliwie Léger bardzo ciążył na odbiorze sztuki Strenga. Odpowiadając na twoje pytanie muszę dotknąć problemu recepcji sztuki francuskiej na tak zwanych peryferiach. Rzecz w tym, że Streng nie zmieniał swojej twórczości skokowo, przechodząc od jednego „izmu” do drugiego. Owszem, inspiracje Légerem czy surrealizmem skutkowały odmienną estetyką, ale te impulsy artystyczne nieodmiennie były fundowane na tym, co lokalne – na bogatej kulturze popularnej przedmieści Lwowa i może zwłaszcza Krakidałów, żydowskiej dzielnicy handlowej. Streng mieszkał kilka przystanków tramwajowych od głównych placów tej części miasta i to otoczenie niewątpliwie formowało jego tożsamość kulturową. Rozpięcie między modernizacją a niespiesznym życiem na obrzeżach miasta, ikonografie żydowska i chrześcijańska, kultura wizualna (szyldy, reklamy, malowidła ścienne), wielość języków i piosenek ulicznych, a wreszcie typowe „podmiejskie typy”, takie jak palacze, pijący piwo, muzykanci – to wszystko stanowiło trwały zasób kulturowy. Fundament, na którym dopiero Streng „montował” to, co wydało mu się pomocne lub nie. Z tego powodu jego praktyka artystyczna pozwala zrewidować myślenie o artystach „peryferyjnych” jako biernych kopistach tego, co podpatrzyli. Było wręcz przeciwnie – Streng bardzo świadomie decydował co włącza do obiegu potrzebnych mu motywów i estetyk.

Marek Włodarski, “Lejący wino”, 1927, olej, płótno. Kolekcja Muzeum Narodowego w Warszawie © Copyright by Wilczyński Krzysztof / Muzeum Narodowe w Warszawie

Czym dla ciebie jest modernizm żydowsko-polski, obecny w tytule wystawy?

W dwudziestoleciu międzywojennym można mówić o takim zjawisku jak literatura polsko-żydowska (lub szerzej: kultura polsko-żydowska), która bardzo żywo rozwijała się m.in we Lwowie, a nurt ten świetnie opisała Eugenia Prokop-Janiec. Dla mnie jednak modernizm żydowsko-polski jest pojęciem nie tylko historycznym, lecz także współczesnym, bo pomaga destabilizować zastane sposoby myślenia o sztuce. W tym ujęciu sztuka żydowska nie popada w jedną z dwóch złych skrajności: albo w marginalizację, albo w izolację i odrębne studia, które funkcjonują na ogół poza główną narracją polskiej historii sztuki. Mnie tymczasem chodzi o to, by traktować kulturę żydowską jako nieodłączny wymiar kultury polskiej. Streng jako spolonizowany Żyd i Lwów jako miasto, które łączyło wiele odmiennych kultur wizualnych, doskonale pozwala rozwinąć ten argument. Z tego powodu cieszę się, że wystawa pokazywana jest w jednym z najważniejszych muzeów sztuki nowoczesnej w Polsce, a nie na przykład w instytucjach związanych stricte ze sztuką lub tradycją polskich Żydów.

Twoja książka poświęcona temu tematowi[1], spotkała się z fatalną recenzją w magazynie „Szum”. Co byś dziś odpowiedział Wojtkowi Szymańskiemu?

Nie miałbym mu chyba nic do powiedzenia. Odpowiedź dałem w replice – moim ostatnim tekście opublikowanym w „Szumie”[2]. Od opublikowania tej recenzji minęło już prawie półtora roku, a fakty mówią same za siebie. Przez ten czas moja książka dostała wyróżnienie w konkursie im. Majera Bałabana organizowanym przez Żydowski Instytut Historyczny, doczekała się drugiego nakładu, co zapewniło jej drugie życie, oraz oczywiście stała się podstawą dużej wystawy historycznej, która jest powodem naszej rozmowy. Wokół książki odbyły się cztery bardzo ciekawe spotkania dyskusyjne i opinia wielu osób, które bardzo cenię, świadczy, że została dobrze przyjęta. Pracuję dalej i skupiam się na tym, co przede mną, a o recenzji dra Szymańskiego nikt już chyba nie pamięta.

Fot. Sisi Cecylia

To pierwsza tak totalnie muzealna wystawa w hali Muzeum nad Wisłą. Czy mógłbyś opowiedzieć o aranżacji tej trudnej przestrzeni?

To ciekawe pytanie, bo jesteś kolejną osobą, która zwraca mi uwagę, że pawilon nad Wisłą to nieprzyjazna przestrzeń. Może dlatego, że nie jestem zawodowym kuratorem, patrzę na to inaczej. Oglądałem chyba wszystkie pokazywane w pawilonie wystawie z ostatnich trzech lat i według mnie jest to przede wszystkim przestrzeń bardzo elastyczna. Kiedy przypomnisz sobie wystawy takie jak Nigdy więcej, Farba znaczy krew czy Wiek półcienia, to zobaczysz, że każda z nich zupełnie inaczej organizowała wnętrze hali. Wraz ze Studiem Robot, które przygotowało architekturę mojej wystawy, dbaliśmy, by przez tę gęstą opowieść przeprowadzić widza możliwie sprawnie i ciekawie. Dlatego podzieliliśmy całość ekspozycji na sześć sekcji: trzy poświęcone sztuce modernistycznej, dwie sztuce zaangażowanej, a jedną wojnie i sztuce czasu Zagłady. Sugeruje to pewien porządek zwiedzania, zapewniając widzowi wszystkie niezbędne konteksty. Zarazem jednak przestrzeń jest otwarta i nie tworzy efektu labiryntu. Poszczególne ekspozytory w obrębie jednej sekcji i pomiędzy nimi wchodzą ze sobą w dialog i pozwalają widzowi znaleźć inne, alternatywne ścieżki zwiedzania. Nie jest przecież tak, że modernizm, zaangażowanie i wojna to niezwiązane ze sobą bloki problemowe. Przeciwne: one się przenikają i to chcieliśmy też oddać w przestrzeni pawilonu.

Marek Włodarski, “Pan z gramofonem”, 1926, olej, płótno. Kolekcja Muzeum Narodowego w Warszawie © Copyright by Wilczyński Krzysztof / Muzeum Narodowe w Warszawie

Czy mógłbyś wskazać najważniejsze dla ciebie dzieło na wystawie?

Trudno mi wskazać jeden obraz, ale z całą pewnością duże znaczenie ma dla mnie Ulica (1924) – wczesny kolaż Strenga, który pozwala reinterpretować jego twórczość międzywojenną tak, by zwrócić baczną uwagę na jej związki z Lwowem. Ponadto wielką wagę przykładam do prac w dziale „Wojna i tożsamość zagładowa”, zwłaszcza do obrazu Kompozycja form, który jest tam eksponowany z uwagi na widoczne ślady wydrapania sygnatury Streng (w związku ze zmianą nazwiska na Włodarski). Kontekst wojny i Zagłady nakazuje patrzeć na ten obraz zupełnie innymi oczami i widzieć w nim ważne źródło historyczne – świadectwo tożsamościowe, a nie dzieło sztuki. Ten gest kuratorski uważam za bardzo ważny.

Co dalej z twoimi planami badawczymi i kuratorskimi?

Dużym zaskoczeniem było dla mnie to, że wystawa w MSN spotkała się z tak dużym zainteresowaniem i bardzo ciepłym przyjęciem. Nie zmienia to jednak faktu, że nie uważam się za zawodowego kuratora i dużo jeszcze brakuje, bym mógł tak o sobie powiedzieć. Nie mam więc w planach kolejnych projektów kuratorskich, ale praca nad ekspozycją pozwoliła mi zrozumieć, że bardzo dobrze czuję się w sytuacji, gdy wyniki mojej pracy akademickiej mogę przekuć na wystawę. Sądzę, że to dobre połączenie. Praca naukowa jest hermetyczna i cieszy się nikłym zainteresowaniem, wystawa natomiast pozwala nadać pewnym istotnym tematom, problemom i postaciom zdecydowanie większą widoczność społeczną. I to wydaje mi się cenne. Pracuję teraz nad niewielką książką poświęconą kilku obrazom Marka Oberlandera. Ten artysta był dla mnie dużym odkryciem i mam wrażenie, że jest on bardzo niedowartościowany w polskiej sztuce, a bardzo wiele pozwala nam zobaczyć, jeśli chodzi o pracę z pamięcią, sztuką, historią i tożsamością. Maszynopis chcę zamknąć do końca roku, potem będę szukał wydawcy, który byłby tym materiałem zainteresowany. Wspaniale byłoby, gdybym i te badania mógł gdzieś kiedyś pokazać w formie wystawy.

Piotr Słodkowski


[1] Piotr Słodkowski, Modernizm żydowsko-polski: Henryk Streng/Marek Włodarski a historia sztuki, Instytut Badań Literackich PAN, Warszawa 2019.

[2] „SZUM”, nr 28/2020.

Imprint

See also