Rok temu Wojtek Szymański przeprowadził ze mną mój pierwszy wywiad Powiedziałam w nim, że bardzo lubię czytać wywiady z artystami. Wczoraj przyszło mi na myśl, że chętnie przeczytałabym wywiad z tobą, ale z tego co wiem, nigdy żaden nie powstał.
Sam sposób opowiadania o twórczości/sztuce w formie wywiadu wydaje mi się super. Jest na pewno lżejszą formą niż esej czy artykuł naukowy, można z niego wyczytać mniej oczywiste rzeczy. Urzeka mnie ta niepozorność, poza tym forma rozmowy może być zaskoczeniem dla obu stron. Sama nigdy nie widziałam się w roli rozmówczyni, ale ciekawie będzie się sprawdzić.
Po twojej ostatniej wystawie można cię kojarzyć z iluzyjnymi przedstawieniami zasłon, delikatnymi przejściami między kolorami… Jaka jest historia zasłon? Jak to się zaczęło i skąd wzięło? Z czasów studiów pamiętam u ciebie obrazy przedstawiające budynki, takie pałace, też właśnie czymś zasłonięte.
Można powiedzieć, że motyw zasłony lub samego przysłaniania pojawił się u mnie właśnie podczas pracy nad dyplomem w 2015 roku. Powstała wtedy seria pałaców. Bazowałam na wydrukach starych pocztówek, które przedstawiały nieistniejące już pałace znajdujące się na terenie Śląska, których wizerunki zostały utrwalone w fotografii. W tym okresie byłam mocno zafascynowana fotografią, jej siłą zapisywania pamięci ale też jej zatracania. Dlatego też zdecydowałam się zasłonić pałace geometrycznymi planszami, które miały stać się polem projekcji.
Tak naprawdę nie do końca pamiętam co przyciągnęło mnie do pałaców. Czytałam książkę Pałac Wiesława Myśliwskiego (chyba pożyczył mi jają Radek Szlęzak), która mocno poruszała temat pamięci. Natknęłam się równolegle na pojęcie „Pałac Pamięci”, opisujące system mnemoniczny, który polega na kojarzeniu pojęć które chcemy zapamiętać z przedmiotami umieszczonymi w rzeczywistej czy wyimaginowanej przestrzeni. Tworząc sieć powiązań/pokoi jesteśmy w stanie zapamiętać więcej. Trzecim czynnikiem było to, że natrafiłam na bloga, który był zatytułowany „Pałace których już nie zobaczysz”, czy jakoś podobnie, gdzie znalazłam wspomniane zdjęcia pocztówek. Więc to wszystko plus motyw wspominanej planszy/projekcji nałożyło się na siebie.
Historia mojej zasłony jest mocno skoligacona z medium fotografii, myślę tu też o studiu fotograficznym, tłach jak i camerze obscurze. Powinnam też dodać coś o samym wątku tkaniny w malarstwie, i nie myślę tu tylko o malarstwie jako takim ale o funkcji tkaniny używanej do przysłonięcia/ochrony obrazu przed czynnikami zewnętrznymi bądź niepożądanym wzrokiem. Podobno obraz Courbeta Początek Świata był przysłonięty zielonym welurem i pokazywany nielicznym.
Droga do najnowszych obrazów, rozwijała się powoli i systematycznie, w moim wypadku nie było tu przełomu czy nagłej fascynacji, a raczej konsekwencja i rozwijanie już znanych mi motywów.
Powiedz coś o studiowaniu na ASP. Lubiłaś studia czy raczej odetchnęłaś z ulgą, kiedy się skończyły?
Z perspektywy czasu wspominam je dobrze, ale raczej nie chciałabym na nie wrócić. Myślę, że siłą napędową działania na studiach była głównie wymiana doświadczeń między studentami. Dla mnie pierwsze dwa lata były ciężkie, bo po „plastyku” było to kolejne lata malowania martwych natur i postaci. Ciężko było mi „myśleć samodzielnie”. Wydaje mi się, że 3 rok był dla mnie istotny, wtedy na pracownie wolnego wyboru wybrałam miedzioryt i fotografię. W pracowni fotograficznej byłam do końca studiów i robiłam z niej aneks. Praca z Tomášem Agatem Błońskim i Szymonem Nowakiem dała mi najwięcej. Bardzo dobrze wspominam też Michała Zawadę, który był moim recenzentem.
Dla mnie zawsze było ciekawe to, że po studiach musiałaś normalnie iść do pracy, a mimo to cały czas byłaś też aktywna artystycznie. Wiele osób tak miało, ale jednak przez pracę zarobkową, często w przypadkowych miejscach, łatwo jest wypaść z rytmu i w ogóle z myślenia o sztuce.
Tak, po studiach zaczęłam pracę. W poszukiwaniach jej najważniejsze było dla mnie to, by była elastyczna, nie etatowa, i super gdyby była związana ze sztuką. Takim sposobem wylądowałam w krakowskim Bunkrze Sztuki na stanowisku opiekunki wystaw. Tam też udało mi się realizować w dziale edukacji, opiekunki/opiekunowie mogli prowadzić swoje autorskie warsztaty, głównie dla dzieci czy młodzieży. Myślę, że było to super doświadczenie, bo też mogłam od środka zobaczyć jak to wszystko działa, brać udział w demontażu ekspozycji itp. W międzyczasie dostałam pracę w domu kultury gdzie pracuję do dziś. Prowadziłam tam warsztaty z dziećmi i dorosłymi. Piszę w czasie przeszłym bo niestety pandemia wstrzymała nasze działania. Obecnie pracuję w małej piekarnio-kawiarni. Wszystkie te prace łączy to, że są super elastyczne. Spotykam się, też z duża przychylnością współpracowniczek/współpracowników. Więc wszelkiego rodzaju, wolne na wystawy i montaże zawsze były możliwe. Myślę, że praca w jakiś sposób ustawia i porządkuje mi tydzień i łatwiej jest mi zorganizować czas.
Duży wpływ na to, że mimo pracy dalej działałam, miała pracownia, którą współdzieliłam z Justyną Smoleń, Filipem Rybkowskim i Radkiem Szlęzakiem, którzy cały czas działali, co mnie dodatkowo mobilizowało. To było jeszcze w Telpodzie, gdzie początkowo urzędowaliśmy.
Ty po studiach bardzo się rozwinęłaś i też zmieniłaś. Najpierw miałaś na obrazach lekko przysłonięte, ale bardzo konkretne pałace, potem eliminowałaś elementy, majstrowałaś przy technicznej stronie, skupiałaś się na warstwach obrazu, różnej materii. Teraz została sama zasłona, która wcześniej była elementem większej układanki. Dążysz do uproszczenia, do jakiejś formy abstrakcji?
Myślę, że to trafne spostrzeżenie i że ta droga do uproszczenia, syntezy formy, jest widoczna. Wydaje mi się, że operuję prostą formą mimo tego, że czasem dość mocno ingeruję w kształt podobrazia. W samym kształcie dążę do uproszczenia formy, jest ona raczej schematem a nie odwzorowaniem jeden do jeden kształtu zasłony. Tak samo dzieje się już przy malowaniu, robię to też syntetycznie, są to uproszczone równoległe pasy w jakimś ustalonym rytmie. Mimo, że moje prace mocno opierają się na samej formie/kształcie i mogą w jakiś sposób przez swą syntezę być kojarzone z abstrakcją, to z drugiej strony są mocno przedstawieniowe. Mam na myśli to, że w jakiś sposób są wycinkiem rzeczywistości. Ja o sobie bym nie powiedziała, że jestem malarką abstrakcyjną. To, że nie maluję figuratywnych obrazów nie klasyfikuje mnie jako abstrakcjonistki. Może tak naprawdę z racji tego, że często wykorzystuję bardzo konkretne wizerunki i tworzę w różnych mediach, raczej ciężko będzie mi się określić jako abstrakcjonistkę. Chodź pewnie niektóre z tych prac, wyrwane z kontekstu reszty mojej twórczości, można by tak zaklasyfikować.
Jak się odnajdujesz pośród innych artystek/artystów. Ja często dostaję pytanie o mój stosunek do sztuki feministycznej i moje miejsce w tym przedziale. To pytanie w moim kontekście jest dość oczywiste i banalne, bo maluję obrazy figuratywne, przestawiające często historię dziewczyny. Natomiast na twoich obrazach nie ma postaci, przynajmniej o niektórych można powiedzieć, że są abstrakcyjne. Mimo to wydaje mi się, że mają bardzo silną kobiecą atmosferę, są bardzo sensualne.
Tak, zgadzam się, że nie jest to oczywiste i tak naprawdę dopiero od niedawna się nad tym zastanawiam. Myślę, że w mojej twórczości ten wątek przejawia się nie tylko w samej sensualności, o której wspomniałaś. W swoich wcześniejszych realizacjach odnosiłam się do historii kobiet, mam na myśli wspomniany wcześniej obraz Courbeta Początek świata, który uznany był za pornograficzny i przysłonięty zielonym welurem. Był on też dla mnie punktem wyjścia do poruszenia motywu podglądania. Tak powstały prace malarskie i na papierze inspirowane starymi rycinami, przedstawiającymi sceny podglądania w alkowie. W ten sposób powstał też parawan, który pojawił się na wystawie w Rastrze, na którym wyryłam celowo skadrowaną grafikę Dürera. Na parawanie przedstawiłam pozującą modelkę, która wbija wzrok w odbiorcę. Tutaj, w przeciwieństwie do dzieła Dürera, to nie kobieta jest oglądana, a ona sama ogląda. Wspomnę też o wystawie Déjà vu, którą zrobiłam z Filipem Rybkowskim i Michałem Zawadą (w roli kuratora). Przy okazji tamtej wystawy zainspirowałam się sylwetką Mollie Fancher, zwana Enigmą z Brooklynu. W swojej pracy powtórzyłam wykonany przez nią haft. W moich pracach pojawiła się też figura Św. Łucjii. Historie kobiet często pojawiają się w mojej sztuce, choć nie zawsze są widoczne na pierwszy rzut oka
No widzisz, to ciekawe, nie wiedziałam o tym. Powiedz może teraz o tym, co działo się w 2020 roku i w sumie nadal się dzieje. Wedle moich obserwacji ciężko jest ci ukryć, kiedy cię coś trapi. Ostatni rok był emocjonalnie intensywny, wkurzający i niepokojący. Z drugiej strony miałaś też super pozytywne momenty, jak świetną indywidualną wystawę w Rastrze. Jak wpłynęły na ciebie i twoją twórczość wydarzenia roku 2020?
O nie! Myślałam, że jestem w tym dobra! Wydarzenia 2020 roku miały wpływ na moje działania, a raczej ich brak. Przyznam, że w tym czasie zrobiłam bardzo mało. To nie jest tak, jak pewnie sama wiesz, że jak wkoło mamy problemy z pandemią, łamaniem praw itp… artysta/artystka zamyka się w pracowni i działa – wyłącza się. Jeśli ktoś tak ma to zazdroszczę. Tak naprawdę moje działania były jak sinusoida, albo nie robiłam nic, albo wszystko naraz. Mimo całego zamieszania polityczno-społecznego, rok 2020 zaczął się dla mnie dobrze. W marcu otworzyłam solową wystawę Parawan w Rastrze. Nowym początkiem była też zmiana pracowni, co prawda w najgorszym momencie, przed ogłoszeniem Kwarantanny Narodowej, ale jednak świeże miejsce, daje nową energię.
Wracając do sedna, czy 2020 wpłynął bezpośrednio na moje prace? Może tak, pojawił się mocny kolor. Wydaje mi się też, że obraz pustej sceny, zasłoniętej ciężką kurtyną i oświetlonej punktowymi światłami, pozornie zapowiadającymi jakąś akcje, wydaje się symptomatyczny.
No tak, ja maluję śpiące obrazy – w taki sposób moi bohaterowie próbują przetrwać to wszystko. U ciebie są reflektory, wielkie wyczekiwanie na ponowne wejście na scenę, jakąś akcję. Ciekawe tylko czy świat wróci do rytmu jaki do tej pory znaliśmy.
No dobrze, może przejdźmy do przyjemniejszych spraw. Wiem, że jesteś koneserką biżuterii, masz nosa do znajdowania minimalistycznych kolczyków, byłaś nawet na kursie robienia biżuterii. Kolczyki kojarzą mi się z małą formą rzeźbiarską. Wydaje mi się to spójne z twoimi pracami, które często wchodzą w przestrzeń, wyobrażam sobie, że mogłabyś kiedyś tworzyć wielkoformatowe rzeźby. Chciałam też tu gdzieś użyć słowa „elegancja” – która w kontekście twojej twórczości wydaje mi się istotna, a wiadomo, że kolczyki=elegancja. Jaki jest Twój stosunek do medium malarskiego, czy malarstwo jest dla ciebie jedynym słusznym wyborem, czy jednym z możliwych rozwiązań?
Wydaje mi się, że robię małe kroki by wyjść jeszcze bardziej w przestrzeń, ale na razie nie jestem w stanie wyobrazić sobie czy dojdę do rzeźby. Moje obrazy klasyfikuję na pograniczu malarstwa i obiektu, chodź bliżej im do malarstwa. Jest dla mnie intrygujące, że mierzę się z obrazem, który nieraz imituje sam siebie, myślę tu o samej tkaninie, na której maluję. Może moja twórczość najbardziej kojarzona jest z klasycznymi obrazami na płótnie, ale zdarzało mi się popełnić tkaninę, haft, obiekt czy fotografię. Nie powiedziałabym, że malarstwo jest dla mnie jedyną słuszną formą, ale może najbliższą.
Biżuteria to jest od jakiegoś czasu moja fascynacja i małe uzależnienie. Tak jak wspomniałaś byłam na kursie biżuterii, ten wspaniały prezent dostałam od Filipa na 30. urodziny. Było to bardzo ciekawe doświadczenie i chętnie bym je powtórzyła. Bardzo dużo się nauczyłam i wykonałam dla siebie kolczyki oraz pierścionek. Zaintrygowała mnie jeszcze technika repusowania, na którą niestety nie mieliśmy już czasu. Ale smołę repuserską mam, czeka w pracowni, więc myślę, że będę z tym działać nie tylko z myślą o biżuterii. Możliwe, że powstanie jakaś forma rzeźbiarska, ale raczej w formie płaskorzeźby.
Zazdroszczę ci tego, jak twoje prace są dobrze wykonane, ja tam nigdy nie widzę żadnych technicznych niepowodzeń. Abstrahując od tego, że uważam twoje obrazy za bardzo udane na wszystkich płaszczyznach, to ta warstwa techniczna niezwykle mi imponuje. Powiedz może w takim razie coś o procesie technicznym, albo w ogóle o swoim procesie twórczym od początku do końca, jak wymyślasz, a potem jak to się robi.
Przykładam dużą wagę do wykonania. W moich pracach, które są delikatne, płasko malowane, ma to ogromne znaczenie, bo każde niedociągnięcie jest widoczne i odciąga uwagę od samej pracy.
Więc tak, zaczynam zazwyczaj od szkicu ołówkiem, teraz wystarczy mi ogólny zarys i walor. Na początku robiłam sobie szkice techniczne, z wymiarami, przekrojem, teraz już tego nie potrzebuję. Jak wiesz, formę pod obraz wykonuję sama, więc ten proces zajmuje mi najwięcej czasu, ale bardzo go lubię. W pierwszym obrazie z formowanym krosnem/falą pomagał mi tata, pokazał co i jak. Teraz już sama udoskonalam technikę i wybieram narzędzia, które są dla mnie najlepsze. Kolejnym etapem jest rozrysowanie kształtu, wycięcie i zeszlifowanie rantów, przymocowanie do krosien i ewentualne zamarkowanie luk, szpachlą czy kawałkami drewna. Jest to czasochłonny proces bo wszystko musi dobrze wyschnąć żebym mogła działać dalej. Naciągniecie płótna to już półmetek, tu zawsze pojawia się problem z wyborem surówki bawełnianej, która musi być odpowiednio elastyczna. Potem wiadomo, klejenie, grunt i malowanie. Samo malowanie przebiega w miarę sprawnie, ja maluję mokre w mokre więc mam ograniczony czas na skończenie pracy. Mam też wcześniej umieszane w większych ilościach kolory, których chcę użyć.
Do niedawna często pokazywałaś swoje prace w duecie z Filipem Rybkowskim. Szerszej publiczności dałaś się poznać na wystawie w Galerii Henryk w Krakowie, w Koszyckiej ŠOPIE czy w Wozowni w Toruniu. Zawsze były to pokazy mocno aranżujące przestrzeń galerii, wchodziliście z Filipem w bardzo ciekawe dialogi. Jak czujesz się pracując sama? Jesteś typem introwertyczki kontemplującej pracę w samotności czy może tęsknisz za kolektywnym działaniem?
Z Filipem zrobiliśmy w sumie 4 wspólne pokazy. Zaczęło się od Déjà vu w krakowskiej, nieistniejącej już galerii Henryk. Przy tej realizacji pracowaliśmy z Michałem Zawadą w roli kuratora. To był projekt nad którym myśleliśmy bardzo długo, a Michał pomógł nam to spiąć w spójną całość dokładając od siebie nowe wątki. Filip był katalizatorem tego przedsięwzięcia, rzucił temat i poszło. Ten nasz wspólny pokaz uświadomił mi, że dobrze czuję się w aranżacji przestrzeni, czego nigdy się po sobie nie spodziewałam. Stworzyliśmy wtedy całą scenografię, która była bardzo spójna z tematem wystawy. Przy kolejnych pokazach niejednokrotnie wychodziliśmy od przestrzeni która niejako narzucała temat. Myślę, że największym wyzwaniem była wystawa w Wozowni w Toruniu, Miraż-Travel. Planowaliśmy ją do niewielkiej przestrzeni archiwum, a trafiła nam się przepastna przestrzeń z drewnianymi kolumnami. Było to duże wyzwanie, ale wydaje mi się, że poradziliśmy sobie z tym bardzo dobrze przy wsparciu Natalii Cieślak, naszej kuratorki.
Wracając do twojego pytania – czy wolę pracować sama, czy w kolektywnie. Nie mam jednoznacznej odpowiedzi. Myśląc o pracy w pracowni (mimo że współdzielę ją z Filipem) potrafię wyłączyć się i lubię pracować w ciszy. W swojej pracownianej codzienności jestem introwertyczką, ale tęsknie i co jakiś czas jest mi potrzebna praca w kolektywie. Wymusza to na mnie inną motorykę działania. Praca z Filipem jest dla mnie bardzo inspirująca, przy każdej z tych wystaw sięgnęłam po inne medium, nie tylko malarstwo. Jest to bardzo rozwijające i otwierające. Liczę więc na to, że jeszcze coś razem zrobimy.
Powiedziałaś o takim technicznym procesie tworzenia, a powiedz jak to wygląda jeszcze zanim weźmiesz się za wycinanie, sklejanie, zbijanie, naciąganie? Jak wygląda twoja droga do obrazu? Gdzie szukasz inspiracji, czy są jakieś/jacyś szczególnie dla ciebie ważne artystki/artyści.
Ciężko określić to jednoznacznie. Czasem więcej czytam i oglądam, prozy, dokumentu czy książek stricte teoretycznych. Wtedy najczęściej notuje interesujące dla mnie fragmenty albo je zaznaczam. Potem wracam do starych notatek, szkicowników, w których są zarzucone pomysły. Staram się być wyczulona na drobne inspiracje, które mogą pojawić się wszędzie. Mam też w komputerze folder z obrazami które w jakiś sposób przykuły moją uwagę, do nich też co jakiś czas wracam, analizuję i drukuję. Wracając do książek, wspomnę o jednej z pozycji Jane Goodall Mądrość i cuda świata roślin, w której bym się nie spodziewała czegoś do wykorzystania dla siebie. A tam trafiłam na fragment o wiktoriańskim języku kwiatów, niesamowitej formie komunikacji poprzez obdarowywanie kogoś konkretnymi kwiatami, w konkretnym układzie. Wtedy też powstała praca forget-me-not.
Jeśli chodzi o artystki/artystów, z dużym sentymentem wracam do dzieł René Magritte’a czy Gerharda Rihtera. Cenie sobie twórczość Issy Wood, Henni Alftan czy fotografa Dirka Braeckmana. Wracam też często do sztuki dawnej, zwłaszcza do malarstwa trompe l’oeil.
Na koniec powiedz jakie masz plany na najbliższa przyszłość, o ile cokolwiek da się teraz zaplanować.
Tak, w tym momencie ciężko coś zaplanować, jest to bardzo rozmyte, niedookreślone albo po prostu przesuwane w bliżej nieokreśloną przyszłość. Mam jednak kilka punktów zaczepienia, nie wszystkie jeszcze potwierdzone. Nie przywiązuję się do myśli, że wszystko się uda, dlatego nie będę tu o nich wspominać. Marzy mi się zrobienie solowej wystawy, myślę, że mogę zdradzić, że we współpracy z Agatą Biskup. Podjęłyśmy już drobne kroki, rozmowy. Mam ogromna nadzieję, że wkrótce dojdzie to do skutku.
Obecnie pracuję nad serią Spotlight, która jest zainspirowana ciężkimi tkaninami estradowym i specyficznym światłem, które im towarzyszy. Myślę, że to światło/punkt wprowadza do prac narrację. Zaczynam też wynikającą z niej serię wschodów i zachodów słońca, które będą połączeniem przestrzeni scenicznej z pejzażem. Wyobrażam sobie, że będą to duże prace i niekoniecznie wychodzące w przestrzeń. Pracuję też nad seria inspirowaną tradycyjnymi japońskimi zasłonami – noren. Wszystkim tym trzem cyklom w jakiś sposób będzie towarzyszył motyw światła/słońca.