Ciekawie jest dowiedzieć się, że Białystok – miasto uznawane powszechnie za co najmniej konserwatywne – jest kolebką ruchu anarchistycznego z czasów zaborów. Że za granicą, pasjonaci anarchistycznej historii piszą o nim książki, podczas gdy na miejscu mało kto ma o tym chociaż cień świadomości. I trudno się dziwić: hiszpańskojęzyczna Anarquistas de Bialystok to publikacja niszowa, a na ulicach tego miasta (podobnie jak innych) podkreślana jest tylko oficjalna historia. Jak zauważa Katarzyna Różniak, kuratorka (wraz z Post Brothers) wystawy „Na początku był czyn!”, Białystok możemy zwiedzić „szlakiem rodu Branickich” czy „szlakiem fabrykantów” ale już nie „szlakiem rewolucjonistów” czy „szlakiem robotników”. Czego może więc nauczyć lokalną i ogólnopolską społeczność wystawa w białostockiej Galerii Arsenał? Otwierania oczu na historyczne i wciąż powszechne formy opresji i wyzysku? Zrozumienia, dlaczego ruchy protestu bywają gwałtowne i same posuwają się do stosowania przemocy, nie widząc w swojej beznadziei innych, skutecznych narzędzi działania? Wiedzy zapomnianej i wypartej ze zbiorowej świadomości? Z pewnością, ale lokalni prawicowi działacze widzą w wystawie tylko „wybuchy, seks i penis” (sic!).
Powyższe słowa to prawdziwy cytat z przydługiego, pełnego nieścisłości, złej woli, kiepskiego humoru i jadu (lejącego się przede wszystkim na społeczność LGBTQ+) Facebookowego posta Jana Walczuka, prezesa fundacji Instytut Suwerennej (dawniej: Podlaski Instytut Rzeczypospolitej Suwerennej). To Walczuk, jako jeden z pierwszych, otworzył ogień w internetowej kanonadzie, wymierzonej w galerię, zespół kuratorski oraz artystów i artystki biorące udział w wystawie. Mimo widocznego w jego tekście zamiłowania do memowych heheszków i internetowych past, nie jest on pierwszym lepszym trollem. Jako prezes wspomnianej fundacji „siedzi” na okrągłym milionie złotych, przekazanym jej w latach 2019–2020 przez Narodowy Instytut Wolności. Poprzedni prezes fundacji, Przemysław Klimek, organizował jedną z kilku kontrmanifestacji, mających zablokować pierwszy białostocki Marsz Równości. Szczególnie ten ostatni fakt tłumaczy, jakim cudem prawicowy działacz wytrzymał 2,5 godziny na oprowadzaniu po wystawie, którą krytykuje w sposób tak zapalczywy i grafomański – czekał na zaprezentowanie pracy Karola Radziszewskiego, która znajduje się w końcowej części ekspozycji.
Oddzielona kotarą, oznakowana jako przeznaczona dla osób dorosłych, instalacja Radziszewskiego to kontynuacja jego kilkunastoletniego projektu Fag Fighters. Praca nie nowa, ale o tyle istotna, że pokazana po raz pierwszy w rodzinnym mieście artysty i uzupełniona o kontekst wydarzeń sprzed dwóch lat. Chyba nikomu nie trzeba przypominać scen, jakie rozgrywały się wtedy na ulicach Białegostoku. Każda osoba choć trochę śledząca bieg wydarzeń społecznych w Polsce, z pewnością potrafi przywołać w wyobraźni migawki z ekranów telewizyjnych z tamtego dnia: słowną i fizyczną przemoc, kierowaną w stronę uczestników i uczestniczek marszu, policyjny śmigłowiec krążący w powietrzu i armatkę wodną krążącą na ziemi.
Fag Fighters Radziszewskiego odbija tę przemoc jak zwierciadło skierowane w stronę nie tylko działaczy skrajnie prawicowych czy faszyzujących organizacji, ale też w stronę tzw. „zwykłych ludzi”, którzy również stali w pierwszych rzędach nienawistnego tłumu, próbującego zablokować marsz. Kilkanaście lat temu artysta stworzył przewrotną kreację gejowskiej bojówki, która przebrana w różowe kominiarki (notabene wydziergane przez babcię artysty) terroryzuje Polskę, walczy z heteroseksualizmem i wizualizuje narzędziami sztuki najczarniejsze sny prawicowych ekstremistów i bajki, którymi starają się oni straszyć resztę i tak konserwatywnego społeczeństwa. Radziszewski robi to jednocześnie w sposób tak przejaskrawiony i jawnie fikcyjny, że wszelkie odczytania Fag Fighters jako rzeczywistego wezwania do aktów przemocy zakrawają na oczywistą obrazę inteligencji. Szczególnie, że owe „wulgarne graffiti” i „heterofobiczne hasła” (sic!) zestawione zostały z wideo, które nagrał sam Radziszewski idąc w białostockim Marszu Równości. W napięciu między tymi elementami instalacji widać wyraźnie, kto jest w Polsce opresorem, a kto opresjonowanym.
Oczywiście osobom takim jak Jan Walczuk czy Adam Jakuć (nowy redaktor naczelny „Kuriera Porannego”, przejętego niedawno przez PKN Orlen) nie brakuje inteligencji – czytają i cytują opis pracy, wskazujący wprost na jej charakter. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że go rozumieją. Jednocześnie puszczają oko do kogo trzeba, odwracając pojęcia i stając w obronie rzekomo prześladowanej większości (wyimaginowana „heterofobia”, sugestie, że powinno się robić wystawy o dewastowanych kościołach, standardowa figura retoryczna „bohaterskich Polaków ratujących Żydów” – brakuje tylko klasycznego „jak jesteś taki odważny, to zrób taką pracę o muzułmanach”).
Nie bez powodu wszystkie relacje medialne na temat wystawy skupiają się na pojedynczej pracy: najłatwiejszej do zmanipulowania i wycięcia z kontekstu. Na ulicach Białegostoku już pojawiają się plakaty zestawiające zdjęcie Fag Fighters i portret prezydenta miasta, które finansuje Galerię Arsenał. Większość facebookowych i twitterowych postów koncentruje się na pojedynczych fragmentach instalacji, podkreślając jej „pornograficzny” charakter, skwitowany niezastąpionym komentarzem „za nasze pieniądze”. Nikt tu o kontekst nie pyta, bo – powiedzmy sobie szczerze – nikt z powielających i komentujących taki przekaz kontekstu nie potrzebuje, aby udowodnić gotową tezę, jednocześnie przyczyniając się do nagonki na galerię, jej pracowniczki i pracowników, artystki i artystów. Tak jak w przypadku zmasowanych medialnych ataków na Biennale Warszawa w czasie ostatniej kampanii prezydenckiej, na poznańską Galerię Miejską Arsenał (tu ukłon w stronę mściwego Piotra Bernatowicza) czy na lubelską Galerię Labirynt. Podgrzewa się atmosferę do tego stopnia, by perspektywa prokuratorskich zarzutówi sądowego postępowania nie była kwestią „czy”, lecz kwestią „kiedy”: tak, jak w przypadku wicedyrektorki poznańskiej placówki zofii Nierodzińskiej czy Labiryntu. Dla białostockiego Arsenału takie ataki to także nie novum. Wystarczy wspomnieć zeszłoroczną awanturę o pracę ukraińskiej artystki AntiGonny, pokazywanej na wystawie Strach.
Wystawa „Na początku był czyn!” to oczywiście nie tylko jedna praca Karola Radziszewskiego: to cała narracja oparta o dokumenty pozyskane z archiwów, publikacje historyczne, powstałe w latach 60. obrazy i rysunki nawiązujące do robotniczej historii i dawnych napięć społecznych, a także szereg współczesnych realizacji polskich i zagranicznych artystek i artystów, odnoszących się zarówno do przeszłości jak i do teraźniejszych zmagań. Z najgłośniejszą medialnie instalacją sąsiaduje przez ścianę delikatna praca Anny Jermolaewej, złożona z kwiatów będących symbolami szeregu pokojowych rewolucji z ostatnich kilku dekad, od Portugalii (1974) po Egipt (2011). W salach ekspozycyjnych dopełniają się ścieżki dźwiękowe prac wideo Ewy Axelrad (Sztama) i Liliany Zeic (Public Displays of Affection), których rytmiczny werbel i policyjne komendy formowania szyku zagęszczają atmosferę.
W poprzedniej części wystawy znajdziemy przestrzeń wspólną, zaplanowaną jako czytelnia i miejsce spotkań i dyskusji, oplecioną dookoła grubą, czarną silikonową liną Izy Tarasewicz (Arena III). To tam pojawiać się będą powoli, w ramach pracy Juana Pablo Maciasa i przy wsparciu Instytutu Cervantesa (znów, o zgrozo, publiczne pieniądze – ale tym razem hiszpańskie) pojedyncze kartki składające się finalnie na polski przekład książki Anarquistas de Bialystok. W sali obok sąsiadują ze sobą rysunki tuszem Tadeusza Milewskiego z lat 60. (przedstawiające m.in. wypadek w jednej z białostockich fabryk tekstylnych) oraz Wilhelma Sasnala, nawiązujące do współczesnego, śmiertelnego wypadku w Łódzkiej fabryce sprzętu AGD. Wymienione wyżej prace to oczywiście skromny wybór z całego zestawu prezentowanego na wystawie, ale nawet one pozwalają zobaczyć przekrój wątków obecnych w „Na początku był czyn!”. Lokalna i globalna historia miesza się tam z przykładami opresji państwowej, ekonomicznej i, last but not least, społecznej, co widzimy chociażby w pracy Radziszewskiego. Nie brakuje również nawiązań do różnorodnych strategii oporu i walki, rzeczywistych bądź potencjalnych (od wspomnianej Anny Jermolaewej, po Łukasza Surowca, sugerującego możliwy, przyszły bunt osób w kryzysie bezdomności).
Całą wrzawę nakręcaną (w tym wypadku) przez prawicowe media, można trafnie skwitować pokazywanym na wystawie wideo duetu Claire Fontaine A fire is a fire is not a fire, na którym widać wycięte z gazety, palące się zdjęcie samochodu, płonącego podczas zamieszek w Paryżu w 2005 roku. W spłyconym przekazie medialnym, to radykalny gest sprzeciwu wobec codziennej opresji państwa, kapitału czy społeczeństwa, zostaje uznany za nieakceptowalną przemoc. Jednocześnie, nie kwestionuje się jego rzeczywistych, systemowych przyczyn, w domyśle uznając je za neutralną „normalność”. Znamy ten mechanizm – w podobny sposób sytuację widzą przecież komentujący „kontrowersyjną” pracę Karola Radziszewskiego. To wulgarna reakcja na przemoc (nawet reakcja jedynie symboliczna, ograniczona do odgrodzonego kotarą pokoiku w galerii sztuki) jest dla nich nieakceptowalnym przykładem społecznej (w tym wypadku artystycznej) degeneracji. To jednak „normalność”, której są gorliwymi adwokatami, systemowo buduje klimat nienawiści, podżega i uruchamia rzeczywistą przemoc, która – jak widzieliśmy dwa lata temu, ale też oglądamy dużo częściej – buzuje tuż pod powierzchnią i naprawdę niewiele potrzeba, by się wylała. Cóż, ta lawa akurat mogłaby zastygnąć, jest jednak zbyt wiele osób, którym szczególnie zależy na jej ciągłym podgrzewaniu.
Abstrahując od przypadku Białegostoku, wszystkie medialne i państwowe (jak w przypadku prokuratorskich zarzutów) ataki na instytucje kultury z ostatnich miesięcy i lat są groźne z jeszcze jednego powodu. Wyraźnie dziś widać – szczególnie w młodszym pokoleniu artystek i artystów czy pracowników i pracowniczek kultury – dążenie do zwiększania stopnia demokratyzacji i wrażliwości społecznej instytucji czy to publicznych, czy prywatnych. Sytuacja, z jaką dziś się mierzymy jako środowisko artystyczne, odsuwa perspektywę otwartej, rzeczowej dyskusji na ten temat o kolejne lata, oby nie na święte nigdy. Dziś bowiem kolejny raz przychodzi nam bronić wartości tak podstawowych, jak swoboda wypowiedzi. Zakończę więc pytaniem: co zrobić, żeby iść do przodu, kiedy musimy z takim uporem stać w miejscu?
Imprint
Artist | Ewa Axelrad, Bernadette Corporation, Antoni Boratyński, Michał Bylina, Claire Fontaine, Dora Garcia, Girls to the Front, Núria Güell, Zuzanna Hertzberg, Anna Jermolaewa, Edka Jarząb, Sasha Kurmaz, Juan Pablo Macías, Asier Mendizábal, Tadeusz Milewski, Marina Naprushkina, Aleka Polis, Karol Radziszewski, Vlada Ralko, Daniel Rycharski, Wilhelm Sasnal, Siksa, Mikołaj Sobczak, Łukasz Surowiec, Iza Tarasewicz, Liliana Zeic (Piskorska) |
Exhibition | Na początku był czyn! |
Place / venue | Galeria Arsenał w Białymstoku |
Dates | 6 sierpnia – 23 września 2021 |
Curated by | Post Brothers, Katarzyna Różniak |
Website | galeria-arsenal.pl/ |
Index | Aleka Polis Anna Jermolaewa Antoni Boratyński Arsenal Gallery in Białystok Asier Mendizábal Bernadette Corporation Claire Fontaine Daniel Rycharski Dora Garcia Edka Jarząb Ewa Axelrad Galeria Arsenał w Białymstoku Girls to the Front Iza Tarasewicz Juan Pablo Macías Karol Radziszewski Katarzyna Różniak Liliana Piskorska Łukasz Surowiec Marina Naprushkina Michał Bylina Mikołaj Sobczak Núria Güell Post Brothers Sasha Kurmaz SIKSA Tadeusz Milewski Vlada Ralko Wilhelm Sasnal Zuzanna Hertzberg |